Teatr posoborowy

“Nie można w pełni ogarnąć osobowości Karola Wojtyły-Jana Pawła II bez wniknięcia w ten etap jego biografii, który związany jest z Kotlarczykiem i Teatrem Rapsodycznym” (J. Popiel – autor monografii o Teatrze Rapsodycznym)


“Zawsze jestem przy Tobie, Bracie mój, jako był Jan Apostoł przy Piotrze, a Piotr był opoką, a na tej opoce zbudowan Kościół Jego, a Kościołem Jego niech się stanie teatr (…) i niechaj w nim rozjarzy w zborze, w sejmie jakoby narodowej sztuki, Narodowy Duch, ten, co tęskni i płonie, a nie co frymarczy i kupczy” (List K. Wojtyły do M. Kotlarczyka z 2 listopada 1939 r.).


Błogosławiony Świątkarz, Słowianin i prorok –
Bądź mi miłościw – śpiewam, jak natchniony celnik –
Uwielbiaj, duszo moja, pieśnią i pokorą
Pana Twojego, hymnem: Święty, Święty, Święty! (…)


Słowiańska Księgo tęsknot! U kresu się rozdzwoń,
jak chórów zmartwychwstalnych mosiężna muzyka,
pieśnią świętą, dziewiczą, poezją pokłonną
i hymnem człowieczeństwa – Bożym Magnificat

(K. Wojtyła: Magnificat)

Książka M. Kotlarczyka Sztuka żywego słowa (ostatnio wydawana przez Wydawnictwo Archidiecezji Lubelskiej) posiada przedmowę arcybiskupa krakowskiego Karola Wojtyły napisaną w Rzymie, w listopadzie roku 1974 (kard. Wojtyła udał się do Rzymu na synod biskupów na temat ewangelizacji w świecie współczesnym), rozpoczynającą się od słów: “pisząc te słowa na początku trzyczęściowego dzieła dra Mieczysława Kotlarczyka, pragnę spłacić dług wdzięczności, jaki zaciągnąłem w stosunku do Autora od młodych lat (…) Poznałem Go jako pioniera oryginalnego teatru w najszlachetniejszym znaczeniu tego słowa, jako wyraziciela rdzennie polskich i chrześcijańskich zarazem tradycji tej sztuki, które przekazała nam cała nasza literatura, a przede wszystkim wielka literatura romantyczna i neoromantyczna” (nb., która z chrześcijaństwem niewiele wspólnego miała, bardziej z herezjami wszelakimi).

Jak pisze dalej kardynał Wojtyła “żywe polskie słowo pozostało zawsze centralnym zadaniem i centralnym osiągnięciem teatru Mieczysława Kotlarczyka“, gdyż “tylko takie słowo posiada trwałą moc w tworzeniu kultury i wychowaniu młodego pokolenia“. Zobaczmy zatem jakie to żywe słowo propagował M. Kotlarczyk, promowany przez następcę św. Stanisława ze Szczepanowa.

Trzecią część książki Sztuka żywego słowa Kotlarczyk zatytułował Magia – zatem w sposób z katolicyzmem nie mający nic wspólnego, wręcz przeciwnie. Znalazły się w niej takie oto, woniejące synkretyzmem i gnozą, stwierdzenia teatralnego mentora przyszłego papieża Jana Pawła II:
“Sekrety, arkana i misteria są jednym z atrybutów magii żywego słowa. Stopniowe ich odsłanianie stanowi przedmiot książki. Należy rozróżnić magię słowa starą, nową i najnowszą. Posiadał taką magię od najdawniejszych, zamierzchłych czasów i posiada ją jeszcze dzisiaj Daleki i Bliski Wschód. Miało ją i ma chrześcijaństwo. Magia taka była i jest w Polsce. (…)”

Chrześcijaństwo, jak widać jest tu przedstawiane na równi z innymi “tradycjami magicznymi”, w tym znacznie starszymi, a co do rzekomej “magii słowa” zestawiane także z “magią” ludową, lokalną. Określenie “magia żywego słowa” w stosunku do chrześcijaństwa, które opiera się na objawieniu żywego Słowa jest  nie tylko kuriozalne, ale i bluźniercze. Dalej p. Kotlarczyk wyjaśnia że owe różne “magie słowa” posiadają swój wspólny początek, którego dopatruje się we wschodniej “jodze”:

“Archetypem takiej magii jest najprawdopodobniej wedyjska magia słowa, wedyjska koncepcja magicznej struktury słowa. Pierwowzorem wszelkiej magii słowa jest, załóżmy, indyjsko-tybetańska Mantra Joga, czyli Joga dźwięku, Joga słowa albo jeszcze inaczej: mistyczne zjednoczenie mikrokosmosu z makrokosmosem poprzez słowo. Co to znaczy?
Joga jest systemem perfekcjonistycznym. Jest metodą moralnego doskonalenia się człowieka. Jest techniką, czyli zespołem ćwiczeń i praktyk rozwijających ducha i prowadzących do osiągnięcia celu najwyższego, jakim może być tylko wyzwolenie jeszcze za życia doczesnego z labiryntu trójwymiarowego istnienia, z labiryntu wielkiej Ułudy Mai oraz zjednoczenie istoty ludzkiej z istotą boską.”

Dalsze wywody wskazują że p. Kotlarczyk doskonale rozumie że owa “joga” opiera się na wierzeniach i zasadach zgoła radykalnie odmiennych od chrześcijaństwa, m.in. panteizmie:
“U podstaw tak rozumianej Jogi widać wyraźnie zasadę rdzennej tożsamości indywidualnej duszy i Wszech-Ducha. Upaniszady streszczają ten kanon w trzech słynnych słowach (…) “Ty jesteś tem”, czyli Absolutem, do którego człowiek powinien dążyć, do którego przez całe swoje ziemskie życie powinien się zbliżać i z którym powinien się wciąż i nieustannie jednoczyć i ostatecznie jednoczyć. Prawie o tym samym mówi Nowy Testament w przypowieści ewangelicznej o synu marnotrawnym, który po latach błądzenia i oślepienia materią wraca w dom stęsknionego i czekającego Ojca Niebieskiego (por. C. Bragdon, Joga, Madras 1955). Mantramy – z kolei – to święte i mistyczne dźwięki, sylaby, słowa, zdania i strofy z Wed czy Upaniszad, wyrażające rzeczywistość najwyższej Wszechrzeczy (…)”

Pan Kotlarczyk wyjaśnia dalej rolę głosu i tonu jako “energii” pozwalającej na “władzę magiczną nie tylko (sic!) nad materią” oraz ich “sakralny” charakter:
“Emanowane przez mantramy wibracje, fale dźwiękowe i tony są formami energii o niebywałej władzy magicznej nie tylko nad materią. Kryją w sobie bowiem tajemniczą potęgę sakralnych formuł i zaklęć, a więc potęgę ewokacyjną, wyzwalającą ukryte nadnaturalne duchowe siły w człowieku; potęgę wyzwalającą rezonans najwyższych strun psychiki ludzkiej, który otwiera przed tą psychiką bramy Nieskończoności.”

Jako autorytet w w/w dziedzinie wymienia teozofkę i okultystkę Helenę Bławatską:
“H. Bławatska, inicjatorka opartego o hinduizm ruchu teozoficznego w świecie, pisze: “Język zaklęć lub zaśpiewów, czyli mantramów, jak się je w Indiach nazywa”, ich dźwięk jest” najpotężniejszym i najskuteczniejszym czynnikiem magicznym i pierwszym z kluczów otwierających bramę porozumiewania się pomiędzy śmiertelnymi a Nieśmiertelnymi” (Nauka Tajemna, Indie 1957). (…)”

Dla autora “Sztuki żywego słowa” mantry joginów są odpowiednikiem, jeśli chodzi o ich charakter i skutek tj. poczucie w sobie “kosmicznego duchowego Pratonu” – tj. bezosobowego a jednocześnie panteistycznego “absolutu”:
“Mantra Joga albo Joga dźwięku jest zjednoczeniem człowieka z Absolutem poprzez dźwięk. Poprzez dźwięk-słowo i zespoły dźwięków-słów czyli mantramy. Jest zjednoczeniem mikrokosmosu z makrokosmosem poprzez słowo, zjednoczeniem słowa mikrokosmicznego z makrokosmicznym Słowem. Fundamentalną zasadą Mantra Jogi jest mistyczność i magizm słowa. (…) W nowoczesnej książce o mistyce i magii słowa czytamy: Mantra Yoga uczy przenikania do wyższych sfer duchowych za pomocą koncentrowania jaźni na mocach dźwięku, które jako odblask boskiego Logosu, żyją w człowieku i działają” (…) Celem takiej koncentracji, medytacji czy kontemplacji, stosowanej przez adeptów i mistrzów Mantra Jogi, jest dotarcie do Prawibracji, która rozbrzmiała przed wiekami; posłyszenie tego nieuchwytnego, a potężnego, kosmicznego, duchowego Pratonu w sobie, w swojej jaźni i przeżycie płynącego stąd “dreszczu słowa” w duchu swoim. Niezwykłą rolę odgrywa tu zwłaszcza kontemplacja słowa, świętego mantramu: AUM (OM), który oznacza wszystko co było, co jest i co będzie, który jest nazwą Absolutu, drogą do poznania Absolutu i samym Absolutem. Imionami-symbolami tego mantramu są: Praprzyczyna – Moc – Rytm – Byt – Życie – Prawo – Światło – Miłość – Wieczność – Boskość. Wibracje tego mantramu (odpowiednik biblijnego: AMEN) są zarazem kluczem do tajemnic genezyjskiej, kreacjonistycznej Prawibracji (por. J. G. Pawlikowski: Mistyka Słowackiego, 1909, Lama A. Govinda: Grundlagen tibetischer Mystik, 1957) (…)”

Kotlarczyk zwraca również uwagę na rolę “czakramów” w owej “magii słowa i dźwięku” i związanej z nimi “energii” “sponad fizycznego świata”:
“Na skrzydłach tego mistycznego dźwięku-mantrami, jakby na promienistym wozie może jogin wznieść się jak najwyżej ponad szczyty Everestu, wzlecieć, “gdzie graniczą Stwórca i natura” i zajrzeć w Nieskończoność, ażeby tam dopiero, w momencie transu i ekstazy spotkać się, zetknąć i zjednoczyć z Prawibracją, z Pratonem Wszechświata, z przedwiecznym, makrokosmicznym Fiat. (…) W procesie przejmowania wibracji o najwyższych skalach i z najwyższych wymiarów istotną rolę – według tradycji hinduskiej ezoteryki – grają pewne punkty-ośrodki zlokalizowane w niewidzialnej części organizmu człowieka, w jego ciele eterycznym. Ośrodki te są zwane czakramami. Działają one jako odbiorniki, transformatory i przekaźniki energii: kosmicznej, astralnej, solarnej i planetarnej. W tym przypadku jako odbiorniki, transformatory i przekaźniki Prawibracji. Promieniowanie takimi wibracjami sponad fizycznego świata, ich emanacja z ekstatycznej recytacji mantramów jest właśnie magią Mantra Jogi.”

Wedle Kotlarczyka “darem dla (…) religijnej kultury świata” wartym przeszczepienia na grunt europejski jest również japoński ezoteryczny teatr No:
“Przenosząc się z Indii do Kraju Wschodzącego słońca, napotykamy na drodze naszych poszukiwań przede wszystkim teatr No. Ten sakralny, świątynny, ezoteryczny teatr to najpiękniejszy dar Japonii dla poetyckiej, misteriowej, religijnej kultury świata. (…) Aktorzy-kapłani teatru No przygotowują się postami do występu-obrzędu. Na misteriowej scenie przestają istnieć jako jednostki. Muszą zapomnieć o sobie. Dążą do tego, aby nie być sobą, dążą do zatracenia siebie, swego ja. (…) Promieniowanie teatru No, zwłaszcza przez jego chóry, rozumiał, jak mało kto w Europie, wyjątkowy entuzjasta tego teatru, Paul Claudel. Psalmodyczne chóry teatru No były dla niego polami magnetycznymi, z których rozchodziły się na widownię fale wysokich, najwyższych napięć, ogarniając transem audytoria. (…) Takie było słowo w sakralnym, ezoterycznym teatrze Japończyków. Tak pisał o jego aurze jeden z największych nowożytnych twórców europejskiego teatru religijnego. I takie są tajemnice magicznej mocy japońskiego teatru No (…)”

Ze sfery japońskiej ezoteryki Kotlarczyk w polecanej przez kard. Wojtyłę książeczce przenosi nas w świat cudownej “magii” islamu:
“Recytacja Koranu, odprawiana bądź przez muezzinów, “nawoływaczy” z minaretu, bądź przez wiernych w meczecie albo na zewnątrz meczetu – pełni w rytuale islamu niezwykle doniosłą funkcję modlitwy. Każdy muzułmanin jest zobowiązany w tym momencie mieć twarz zwróconą w kierunku Mekki, miejsca nie tylko najświętszego dla każdego wyznawcy Mahometa, ale nadto jeszcze będącego jednym z siedmiu magnetycznych centrów świata. W Mekce znajduje się sanktuarium arabskie, świątynia Kaaba, a w niej słynny czarny meteorytowy kamień o cudownej, magicznej mocy magnetycznej, zdolnej namagnetyczniać modlitwy wiernych pielgrzymów. Ci, według kanonów wiary Proroka, powinni przynajmniej raz w życiu na tym świętym miejscu, w najwyższym skupieniu i uniesieniu nie tylko recytować w procesji wokół Kaaby wersety Koranu, ale jeszcze, padając na twarz, wypowiedzieć w transie 99 mistycznych imion Allaha.
Liturgiczne to widowisko i słuchowisko wywiera na Europejczykach niezatarte wrażenie. Działa na nich, urzeka ich magnetyczną, magiczną siłą wyrazu. Fascynuje przeżyciem, któremu ulegają wierni kultowi Allaha. Wyrazem najwyższej mocy i potęgi Allaha, największym Jego dziełem jest Słowo, przedwieczne: “Stań się!”. Słowem Allaha jest również wszystko, co zawiera Koran, “katedra słowa Bożego”. Śpiewają jego sury (rozdziały) w dni uroczyste w niebie wszystkie hierarchie anielskie (…)”

Zauważmy że od uznania Koranu, in certo modo – że zacytuję ulubione zastrzeżenie modernistyczne, za “katedrę słowa Bożego”, tylko krok do oddania mu czci i szacunku jako źródłu łączącej z Bogiem “energii”. Z islamu Kotlarczyk zabiera czytelników w sferę chrześcijaństwa – podobnie zestawionego jako jedna z wielu podobnych rzeczywistości z innymi systemami religijnymi i ezoterycznymi:

“Tak jak indyjskie mantramy są odblaskiem archetypów bytujących w nieogarnionych przestworach Akashy, tak jak teatr No jest odblaskiem sfer niewidzialnych, a czytanie Koranu odblaskiem czytania jego wersetów przez hierarchie aniołów w niebie – tak samo – według najdawniejszej tradycji – liturgia wschodniego i zachodniego Kościoła jest odblaskiem liturgii niebieskiej, dokonującej się nieustannie w zaświatach. To stanowi jej mistykę i stąd wywodzi się i płynie jej magia. (…) Greckie: “Kyrie eleison”, starosłowiańskie: “Hospody pomiłuj” – pełni w liturgii cerkiewnej funkcję kluczowego mantramu-zaklęcia. Ma ono ściągać zdroje łask na ołtarze i modlących się, na słuchaczach zaś sprawia i wywiera przejmujące wrażenie (…)”

Jak widzimy – Kotlarczyk, bez ogródek traktuje tu modlitwę jako “magię” i “zaklęcie”, które ma sprawiać “przejmujące wrażenie na słuchaczach”.

W dalszym ciągu swego wywodu sięga Kotlarczyk po polski okultyzm i ezoterykę:

“Specyficznie polską formą magii był ruch wileńskich Promienistych. Mistyk, idealista magiczny i entuzjasta Mesmera w jednej osobie był inicjatorem i twórcą tego ruchu, jego programu i kierunku działalności (…) Płyn magnetyczny, magnetyczne fluidy nazwał “promionkami”, pojmując je jako siły, które “grają rolę niewidzialnych sieci, łączących poszczególne jednostki. Są to jakby niewidzialne przewody, po których przebiega prąd duchowy z jednego osobnika na drugiego. I tu wkracza Zan w zakres magnetyzmu spirytualistycznego” (…) Promionki w takiej interpretacji są iskrami od promienia boskiej mądrości, pierwiastkami świata ideałów, świata ducha. Ich emanacją jest otaczająca daną jednostkę atmosfera-aura (…) Kto wie, czy imię bohatera Dziadów tworzonych w Dreźnie nie było pomyślane na pamiątkę tego właśnie “Arcypromienistego”? Pisał przecież niedawno Kępiński: “Zauważmy, że imię Konrad-Conradus może być rozumiane jako Con-rad’us i Conradius, przy czym ukryty w nim pierwiastek radius – promień – określa go jako człowieka , co doskonale osadzone jest w biografii młodego Mickiewicza” (…) Był u nas jeszcze jeden mistyk, obdarzony niezwykle sugestywną siłą oddziaływania poprzez słowo, który wywarł niepowtarzalny wpływ na duchowość naszej kultury romantycznej. Tym razem wpływ ogromny, bo i na Mickiewicz, i na ostatni okres twórczości Słowackiego. Sprawdzianem tych sugestywnych mocy słowa była zarówno płomienność wykładów paryskich, jak Księdza Marka, Samuela Zborowskiego i Króla-Ducha. Zbratany z Biblią, z Apokalipsą i pismami rabinistyczno-kabalistycznymi, A. Towiański fascynował (…)”

Tu zresztą – jeśli chodzi o nieszczęsny wpływ Towiańskiego i jego sekty na “wieszczów romantycznych” – i ich twórczość niestety musimy przyznać rację panu Kotlarczykowi. Podsumowując swój “holistyczny” wykład o “magii żywego słowa” w różnych religiach i kulturach, Kotlarczyk podkreśla rolę artysty – aktora, który oddziałuje słowem w sposób magiczny, w ramach takiej czy innej religii a jednocześnie przez korzystanie z “magii  żywego słowa” staje się mistykiem – znów niezależnie od takiej czy innej religii:

“Wszystkie przytoczone w tym rozdziale przykłady, z kręgu daleko i bliskowschodniej, chrześcijańskiej oraz polskiej sztuki słowa, świadczą o działaniu słowem. Wchodzą w zakres magii żywego słowa (…) Słowo działające w sposób magiczny, słowo doświadczane jako najskuteczniejszy punkt czy pole siły duchowej – nie wychodzi nigdy z ust człowieka przypadkowego. Artysta takiego słowa jest człowiekiem upatrzonym, wyznaczonym i naznaczonym, powołanym i wybranym zarazem (…) Staje się, jest posłannikiem Słowa (…) Jeden z najwybitniejszych naszych estetyków międzywojennej doby pisał: “Myśliciele tej miary co Platon, Plotyn, Hegel, Schelling, Schopenhauer i poniekąd Kant, upatrują w twórczości artysty objaw jakiejś niezwykłej, tajemnicze, niemal boskiej siły.” (…) Trudno powiedzieć czy trans i ekstaza są konsekwencją inspiracji, czy inspiracja jest konsekwencją transu i ekstazy; albo czy trans i ekstaza są wyższymi stopniami inspiracji, czy inspiracja jest wyższym stopniem transu i ekstazy; albo jeszcze inaczej, czy trans i ekstaza są szczytem inspiracji, czy inspiracja jest szczytem transu i ekstazy. Tak czy inaczej, wszystkie trzy fenomeny pełnią funkcję zespołu niezbędnych współczynników magii żywego słowa (…)
Trans to stan magnetyczny, stan snu magnetycznego, który przechodzi nieraz w stan somnambulizmu, a somnambulizm to z kolei stan snu magnetycznego, stan magnetyczny, który może nieraz przybrać formę transu (…) Ekstaza jest stanem najwyższego napięcia duchowego, stanem magnetycznym metapsychicznym (…) Symbolicznym szczytem dla mistyki chrześcijańskiej jest nieraz góra Karmel, a dla mistyki hinduskiej – najwyższy szczyt świata, Mount Everest. (…)”

To iż na górę Karmel udawali się w drogę chrześcijańscy mistycy by spotkać Boga, zaś  szczyty himalajskie były siedzibami fałszywych, pogańskich bogów utożsamianych z tymi szczytami, nie miało, jak widać dla Kotlarczyka, szukającego podobieństw  poszczególnych “fenomenów’, żadnego znaczenia.


Sztuka żywego słowa” w praktyce, Madison Square Garden, Nowy Jork 1979

This entry was posted in Jan Paweł II, Rewolucja SW II. Bookmark the permalink.

1 Response to Teatr posoborowy

  1. wotiw13 says:

    Najbardziej znany aktor polskiej sceny teatru tak miał pisać w listach do swego mistrza i przyjaciela z Teatru Rapsodycznego: “Wierzę w Twój teatr i chciałbym go koniecznie współtworzyć, bo on byłby różny od wszystkich <> i nie łamałby człowieka, ale podnosił i zapalał, i nie psuł, ale przeanielał”. Kotlarczyk powyżej wspomina i o Królu-Duchu i o Mickiewiczu i “finalnym” Słowackim. I tak w liście Krasińskiego do Delfiny Potockiej czytamy, co też miał usłyszeć od Mickiewicza: „Polski nie będzie już. Połączą się Czechy, Moskale i Polacy… Narodowości zaginą, stopią się. Zachodnia łacińska ogłada… przeklętą… rzymski język, rzymska literatura… i kościół odrzuconym jest. Szlachta Polska to najemcy! Dziś ono plemię obce, ona szlachta musi się rozsypać, zaginąć, zniknąć….Wszelka przeszłość herezją, wszelka tradycja, jeśli nie jest pogańska, grzechem jest. Imię Polska nawet skazane jest na śmierć i zgubę…. Może to gorzkie prawdy, ale taka wola jest Boża, takie objawienie jej. Gorzkie przecież ojczyźnie żydowskiej było chrześcijaństwo. Szlachta musi wykorzenioną być! Wszystko cokolwiek było, musi przestać być. Oto przyszłość świata, oto zbawienie, oto życie!”. U natchnionego Słowackiego w “wierszach drobnych” znajdujemy: “O daruj Panie!… tej wielkiej pustyni, Co się w marmury i w twój krzyż ubrała; Jednego wieszcza mię rym śmielszym czyni, Że tego wiary katolickiej ciała Dotknę się… Ślimak, który kwiaty ślini, Tak ich nie brzydzi, jako ta zuchwała, Fałszywa, dawna po Cezarach wdowa, Kościół, — bez ducha Bożego i słowa. Innego trzeba w Rzymie przewodnika, I ten już idzie, duch prawdy i wiary. Tego weź, niech ci kościoły odmyka, Niech Sobieskiego potrzęsie sztandary. A z tego pyłu niech oczy lirnika. Tworzą chodzące po kościołach mary.” A co mógł mieć na myśli K. Wojtyła pisząc o “najszlachetniejszym znaczeniu tego słowa, jako wyraziciela rdzennie polskich i chrześcijańskich zarazem tradycji tej sztuki, które przekazała nam cała nasza literatura, a przede wszystkim wielka literatura romantyczna”? Wróćmy do owego Króla-Ducha, będącego historyczną premierą wspomnianego teatru, którego nazwa wzięła się właśnie od rapsodów, z których składa się ów “Król Duch” J. Słowackiego. W owej to sztuce K. Wojtyle powierzył właśnie M. Kotlarczyk partię narratora – Króla-Ducha. I tak następującym po wykonie owacjom nie ma końca po dziś dzień…

Leave a comment

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.